Plandeka samochodowa

Są święta, więc trzeba się pomodlić. Ale zaraz, czy aby na pewno modlimy się o właściwe sprawy? Niejednokrotnie wychodząc z ciepłego mieszkania lub domu, na parking, mamy okazję, właśnie w święta, zastać swój samochód pod grubą warstwą śniegu. A jeśli na domiar złego jest to śnieg zmarznięty i wchodzi w grę skrobanie, wówczas modlimy się wznosząc do nieba myśli mniej cenzuralne, kojarzone raczej z przybytkiem. Bo i czym jeśli nie przybytkiem złego jest fakt odmrażania sobie dłoni w święta. Kryje się w myślach odśnieżającego dziecinna szczerość, czyli to wszystko, o czym myśli tak naprawdę. Że nienawidzi zimy, i mniejsza o święta.

Kościołem samochodów jest zatem garaż. Dobrze jest zatroszczyć się o taki kościół na etapie planowania budowy swojego wymarzonego na gwiazdkę domu, lub przynajmniej o wynajęcie go gdzieś bliżej swojego M. Ileż radości przynosi więc kościół zmotoryzowanym, radości graniczącej z chęcią podjęcia prac seminaryjnych na rzecz wspólnoty. Bo i każda gospodyni domowa wie, że mąż lubi siedzieć w garażu, gdzie posiada własną hostię, czyli kielich, albo i dwa – dla siebie i dla sąsiada, który jest wtedy najlepszym spowiednikiem. Mowa wtedy o tak zwanej kanciapie, czy też zakrystii. Slang nie gra tu roli, ponieważ garaż topi lody.

Mowa tymczasem o wariancie B. Jest nim plandeka samochodowa, czyli forma namiotu wielkopostnego, skromna alternatywa dla garażu, zastępująca garaż w najważniejszej sprawie, mianowicie odśnieżania. Jednocześnie ukłon w stronę żon zatroskanych o dietę męża, którego plandeka pozbawia miejsc kultu.